PRZYGODY FAT BASTARDA
Jak zwykle rano Fat Bastard drzemiąc, marzył o nikczemnych czynach. Ze snu wyrwał go plugawy skrzek wściekłego pracodawcy. (Tak się złożyło, że jedynie Śmierć przyjęła napisane na ludzkiej skórze Cv Fat Bastarda i zatrudniła go). Śmierć miotała się wściekle po zaniedbanym, powleczonym pajęczynami salonie. Kostucha wybuchła autentyczna złością, gdy tylko jej wzrok padł na smacznie śpiącego, na zakurzonej podłodze pod kaflowym piecem brzuchacza. Zaczęła wrzeszczeć na powracającego z krainy snów Fat Bastarda. Wstawaj ty nicponiu i leniu - krzyczała, jednocześnie kopiąc po tłuściutkim zadzie wyrwanego ze snu Fat Bastarda. Gdy Fat Bastard przecierał oczy śmierć wskazała go palcem i rzekła. Tylko byś żarł, pił i spał. Pora żebyś zebrał zabawki i zrobił coś pożytecznego. Zaraz wybije północ a jestem niezmiernie głodna. Ruszaj w teren i upoluj mi dwa soczyste befsztyki. Mają być tłuste, nieżylaste i żywe. Wiesz Fat Bastardzie jak na koniec weekendu lubię wyrywać z wrzeszczących śmiertelników duszyczki. Pamiętaj nie przynoś mi tylko żadnych elfów, czarodziejów i orków w ostatnim tygodniu przez jakiś czas urzędowałam w delegacji w Śródziemiu i napchałam się nimi do syta. Jeszcze bokiem mi te paskudy wychodzą. Fat Bastard podrapał się po obwisłym bebzonie. Nie odzywając się spod pieca wyciągnął dwa skórzane, dość spore wory, które wcisnął za pas zrobiony z koziego powroza. Zanim wyszedł z mrocznej rezydencji zdążył wychylić wiadro miodu i zagryźć je porządnym bochenem pełnoziarnistego podpłomyka. Tak, teraz był gotowy do akcji. Wytarł mokrą mordę kantem pulchnej dłoni i beknął donośnie. To był znak. Śmierć wiedziała, że Fat Bastard ruszył na łowy. Wielki żarłok szedł i szedł przez ciemny las a głowie dudniło mu słowo befsztyk. Po godzinie marszu Fat Bastarad zobaczył w lesie światło. Pomyślał, że tam znajdzie upragnioną zdobycz. Chowając się za drzewami powoli, ale z gracją zbliżał się do celu. Przed Fat Bastardem ukazał się dom zbudowany z mlecznej czekolady, lodów, bakalii i piernika. O rany pomyślał Fat Bastard chyba jestem w raju. Gdy przyjrzał się jadalnej chatce zobaczył, że dwoje łakomczuchów z nieprzeciętną chciwością konsumuje werandę zbudowaną z niemieckiej czekolady. Mam was gołąbeczki krzyknął do zaskoczonych dzieci Fat Bastard. Po czym władował je szybko do worków i ogłuszył trzonkiem drewnianego tasaczka. Zew natury i zapach czekolady był silny. Fat Bastard rozpoczął na bogato konsumpcję domu marzeń. Po pięciu minutach nie było werandy. Drzwi zrobione z kocich języczków zniknęły następne, a potem ściana z białej czekolady, ściana z mlecznej czekolady, dach z piernika, szafka z migdałów i jakaś stara baba. Ona nie była chyba z czekolady, ale Fat Bastrad się ty faktem nie przejął. Pewnie była przeterminowana powiedział do siebie. Żałował jedynie, ze nie mógł łakoci popić dzbanem miodu lub wiadrem zimnego piwska ale trudno, przynajmniej się porządnie posilił. Po zakończeniu wylizywania czekolady z fundamentów Fat Bastard stwierdził, że pora ruszać do domu. W workach dwa, żywe befsztyki zaczęły mamrotać do siebie. Jasiu co się dzieje, jestem głodna. Zdążyłam poskrobać zębami jedynie kilka deseczek z werandy. Porywacz on, on pożarł cały domek z czekolady. Do diaska Małgosiu ta bajka chyba miała się inaczej skończyć....Tymczasem pochmurna Śmierć siedziała w swoim ulubionym bujanym fotelu, paliła fajkowe ziele i sączyła tequilę sunrise, niecierpliwie czekając w bamboszach na swojego jedynego sługę, nikczemnego Fat Bastarda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz